Zaskoczenie o poranku

Żółty busik. Muszla-kiwi. Rozmowy z papugą. Ocean Spokojny. Chórzyści/chórzystki. Nowi Polacy we wspólnocie! Tyle dzisiaj się wydarzyło, zachęcam do lektury.
Tytułowym zaskoczeniem był punktualny przyjazd żółtego busa. W trakcie europejskiego - smakowo - śniadania (jajecznica, bagietka, arbuz, banan, cynamonowa herbata, świeżo wyciśnięty sok) zauważyłyśmy za oknem nasz lokalny środek transportu. Właściwie było nawet kwadrans przed umówioną godziną. W biegu zabrałyśmy z Julią rzeczy i wystrzeliłyśmy na dwór. Jednak po busie nie było ani śladu. Nasz Gospodarz otworzył bramę i wskazał przeciwny, w stosunku do jazdy żółtej strzały, kierunek. No więc ruszyłyśmy w stronę miasta! Pamiętałyśmy, że poprzedniego dnia rano samochód pojechał pod niemal samą plażę i tam zawrócił, więc uznałyśmy, że nas zabierze po drodze. Nie pomyliłyśmy się. Tylko że w międzyczasie zdążyłyśmy dojść do domu goszczącego Anitę i Klaudię, porozmawiać z Señora oraz z papugą (sic!).

Bardzo lubię lokalne podróże w już znanym Wam busie. Moi kompani to zresztą podzielają. Od zmiany panamskich rodzin ujeżdżamy po Bocas de Oriente rano i wieczorem, aby każdy z młodych pielgrzymów bezpiecznie podróżował na trasie kościół-dom. Wjeżdżamy w ulice, w żadnej mierze nieprzypominające polskich, które są zarośnięte rozłożystymi bananowcami, palmami i wieloma innymi bujnymi okazami. W kabinie gra latynoamerykańska muzyka, a kierowca gna na złamanie karku, jeśli tylko ku temu okazja i gdy nie musi omijać okazałych dziur.

Po zebraniu całej ekipy, ruszyliśmy do Farallóne. Jest to nadmorski kurort, położony od naszej plaży kilka kilometrów. Stoi tam wiele hoteli, w tym wysokie bloki z prywatnymi basenami i piaskami... Można tam spotkać sporo turystów, jak też bazarki z lokalnymi pamiątkami, czy jeźdźców proponujących przejażdżkę koniem po plaży. Można też popłynąć w niedaleki rejs na wyspę. Odnalazłam nawet nowy rodzaj muszli - miętowy vel. muszla-kiwi, zgodnie ze stwierdzeniem ks. Przemka. W tym miejscu pozdrawiam szczególnie ekipę Jerozolima 2018, która reaguje na hasło „KIWI”. :)))

Słońce grzało, wiatr dawał poczucie odprężenia, a woda relaksowała. To wielki dar, być w takim miejscu! Jest to, co bardzo lubię - czysta plaża, wysoka temperatura, horyzont, w który można się wpatrywać bez końca. Panamá. Udało mi się dzisiaj zdobyć kilka lokalnych pamiątek. Wraz z Emilią jechałyśmy nawet rejsowym busem do Antón. Wprawdzie podróżowało 17 osób mimo mniejszej ilości miejsc, to także to wspomnienie pozostaje bardzo pozytywne. W Antón zjedliśmy ekspresowo obiad, a później mieliśmy warsztaty muzyczne. W takim upale ciężej się śpiewa, ale koncert za bagatela kilka dni, więc staraliśmy się jak najwięcej przepracować w ciągu tych trzech godzin. 

Po zakupach lokalnych smakołyków (z mojego dotychczasowego wzmożonego śledztwa wynika, że Panama NIE MA swojej narodowej fabryki czekolady! Niewiarygodne! Widziałam gorzką Goplanę, amerykańskiego Hershey’a, okropną turecką tabliczkę, dzisiaj kupiłam kostarykańską, ale panamskiej nie! Ze względów klimatycznych czekolady jest tu bardzo mało. Ja jednak jakoś sobie z tym radzę.) wróciliśmy do swojej miejscowości. Odwiedziliśmy naszyć poprzednich gospodarzy, gdzie nadal mieszka nasz ks. Przemek, misjonarz. Kolację zjadłyśmy z Julią u gospodarzy.

Jutro zaczynamy o 5:30, czyli według Waszego czasu o 11:30. Późnawo, prawda? :)
Pamiętam o Was w modlitwie i zachęcam do takiegoż wsparcia mnie. Przed nami ostatni pełny dzień dni diecezjalnych, a następnej tydzień obchodów centralnych.
+

PS Panamczycy jedzą niewiele słodyczy, zamiast poczęstować Cię ciastkiem, dadzą Tobie udko z kurczaka.
PS 2 Licznik pokazuje mi dzisiaj 13,5 km spaceru.
PS 3 Mamy tu LTE!


Szkoła w Antón, w której odbywają się próby chóru.

Zakupy! W tym namiastka czekolady i oczywiście banany-platany.





















Śliczny Ian.




Panamska szkoła.


Komentarze

Popularne posty